
Aggtelek
Babgulyas i dziewicze łzy
Jaskinia Baradla w Aggtelek to najdłuższa jaskinia środkowej Europy. Nic więc dziwnego, że
zanim zeszliśmy w głąb Ziemi, zdecydowaliśmy się na solidny posiłek. Jako, że miejscowe menu było dość ubogie, babgulyas wydawał się jedyną - prócz szaszłyka - potrawą kuchni węgierskiej. Szaszłyk
zamówiła Kasia i bardzo go sobie potem chwaliła. Nie mogła nadziwić się
odpowiednio przyrządzonej cebulce, która owszem, była zeszklona, lecz
nie spieczona, jak to bywa w większości polskich szaszłyków. Węgrzy
bowiem bardzo uważają aby cebuli nie pozbawić wody, dzięki czemu ich
potrawy zyskują na smaku i aromacie. Mój babgulyas okazał się wariacją na temat zupy fasolowej na gulaszu. Dużo rzadszy od typowej Gulaschsuppe ale za to doskonale przyprawiony, no i bardzo gorący.
Wieczorkiem,
po zbadaniu jaskiń i lekkim przemarznięciu (temperatura pod ziemią nie
była wyższa niż 10 stopni) pozwoliliśmy sobie na pełen posiłek. Tym
razem były to pieczone pierożki
z mięsnym farszem dla Mej Lubej, oraz wołowina duszona w sosie
pieprzowym dla mnie. Pierożki były o tyle fajne, że każdy z nich był z
innym nadzieniem, niestety, było ich niewiele. Za to moje danie
sprawiło, że się rozpłynąłem. A wszystko, przez sos! Esencjonalny,
pachnący winem, mocno pieprzowy za to wcale nie ostry! To on stanowił o
sile potrawy.
Pewnie jesteście ciekawi, cóż to są owe dziewicze ślozy. Ano, najprościej mówiąc, jest to
szeroka
gama drinków bezalkoholowych. Szanująca się kawiarnia ma w swym
repertuarze co najmniej kilka takich napojów. Są to albo wariacje na
temat znanych drinków jak Caipirinha czy Mojito (zwane wtedy np. Virgin Mojito, choć spotkałem też drink o nazwie Virgin Mary :) , który miał w swoim składzie selera!),
albo autorskie kompozycje z kruszonego lodu, soków owocowych i
zmiksowanych w blenderze owoców. Dlaczego piszę o bezalkoholowych
drinkach? Ano, po pierwsze dlatego, że na Węgrzech dopuszczalna ilość
promili alkoholu we krwi dla kierowcy to 0,0 i nie ma przebacz, a po
drugie - są one zwyczajnie pyszne! Szczególnie rozsmakowałem się w
mieszaninie o nazwie Tear of Passion,
mająca w swoim składzie soki pomarańczowy, ananasowy oraz zmiksowane w
blenderze do konsystencji piany marakuja z brzoskwinią. Dla mnie bomba!
Być na Węgrzech i nie odwiedzić Tokaju, to tak jak być na Węgrzech i nie zobaczyć Balatonu
;). Ta stolica wina, malowniczo usytuowana u zbiegu rzek Cisy i
Bodrogu, na zboczu wygasłego wulkanu, to słodkie, spokojne miasteczko z
wręcz oniryczną atmosferą. Przyjechaliśmy tam w jednym celu - degustować
i odkrywać nowe, winne smaki. Restauracja do której trafiliśmy
wyróżniała się wielką salą, pełną rozmaitych trofeów myśliwskich. Jasne
więc dla mnie było, że zamówię, jak to stało w karcie... The Mystery of
Tokai. Dzięki przemiłemu kelnerowi, który odwodził mnie od zamówienia
tego dania z kluskami (galuska), zamówiłem z frytkami (fries), a dostałem... z ryżem (rice). Oprócz ryżu, pod
całkiem sporym omletem, znajdował się kawałek ryby (lina, jak przypuszczam), pieczone udko
kurczęcia i smażony płat mięsiwa, który równie dobrze mógł być wariacją
na temat schabowego jak panierowaną dziczyzną. Mój Skarb zamówił
natomiast stek,
którego wielkość wprawiła w osłupienie nawet mnie. Był to jeden z
największych połci wołowiny, jakie kiedykolwiek widziałem na talerzu.
Lecz gwoździem programu miały stać się wina :). Tokaj oferuje bowiem
turystom zwiedzanie piwnic winnych wraz z degustacją. My wybraliśmy najbardziej znaną, zabytkową Piwnicę Rakoczego.
Jako, że nie jesteśmy koneserami win, z bogatego repertuaru degustacyjnego wybraliśmy podróż poprzez rozmaite rodzaje win tokajskich. Mieliśmy przemiłą przewodniczkę, dzięki której dowiedzieliśmy się bardzo wiele o samych winach, jak i sposobach ich wytwarzania, przygotowywania i zwyczajach konsumpcyjnych. Warto bowiem wiedzieć, że za niepowtarzalną słodycz i aromat win tokajskich odpowiadają słońce, wysuszające część owoców
niemal na rodzynki, oraz bardzo szczególna pleśń, która te owoce pokrywa. Jako pierwszego dano nam skosztować Tokaju Furmint. Jest on wytwarzany z winogron najpowszechniejszej w Tokaju odmiany Furmint, z całych kiści nie zawierających najcenniejszych owoców - tych wysuszonych i nie zainfekowanych pleśnią. Rezultat to kwaśne, wytrawne białe wino o szczególnym aromacie. Kolejnym winem był Tokaj Hárslevelű
- półwytrawny trunek o intensywnym smaku, w którym nuty owocowe
mieszały się z ciepłymi nutami przypraw i lipy. Jest on wyrabiany
jedynie z winogron odmian Hárslevelű, podobnie jak kolejny trunek - Sárgamuskotály jedynie z winogron odmiany Yellow Muscat. Ten,
zaserwowany nam jako trzeci w kolejności, wyróżniał się bardzo owocowym
smakiem. Jednocześnie podczas degustacji można było niemal poczuć
lekkie musowanie wina - po dodaniu do niego wody sodowej (picie wina
rozcieńczonego wodą sodową to kolejny węgierski wynalazek) można uzyskać
drinka rewelacyjnego na upały - odświeżającego i nie uderzającego do
głowy.
Trzy kolejne wina to już ekstraklasa, a wszystkie sporządza się z winogron odmiany Furmint.
Tokaj Szamorodni,
nazwany tak przez polskich kupców, którzy stwierdzili, że to wino się
praktycznie samo robi :), sporządza się z całych kiści. Jako, że siłą
rzeczy trafiają się tam najcenniejsze dla winiarzy spleśniałe owoce,
wino dostaje słodyczy i aromatu, a także procentów - jest średnio o 4%
mocniejsze, niż bardziej 'poślednie' tokaje. W zależności od rocznika
(czyli ilości najcenniejszych owoców) może być słodsze bądź
wytrawniejsze, zawsze jednak jest pyszne. No i wreszcie najsłynniejszy
Tokaj Aszú.
O nim poeta pisał, że 'nie masz wina nad Węgrzyna'. Wino o kolorze
ciemnego bursztynu, bardzo słodkie, a im słodsze - tym mocniejsze, i
niesamowicie aromatyczne. Ciężko opisać ten aromat komuś, kto nie
smakował Aszú, z uwagi na jego
unikalność. Ma w sobie coś z miodu, coś z intensywności winogron - po
prostu poezja. Wytwarza się go całkowicie ręcznie - ze zdrowych gron
Furminta obrywa się zainfekowane owoce do osobnych, drewnianych cebrów -
puttonyos. Pozostałe, wymyte i bez łodyg i liści, wyciska się do moszczu. Później, w zależności od
tego, jakiej jakości wino chce się osiągnąć, wyciska się owe cebry owoców, puttony, do moszczu. W ten sposób wino zyskuje oznaczenie swej jakości - 3 puttonyos to dobry Tokaj Aszú, 6 puttonyos - najwyższej próby. Szóstym winem był unikat, którego nie ma w szerszej sprzedaży - czyli Tokaj Fordítás.
Jest on wytwarzany poprzez powtórne wyciśnięcie soków z uprzednio
użytych winogron pokrytych pleśnią. Dzięki temu wino to uzyskuje jedyny w
swoim rodzaju ciepły aromat przypraw, kory drzew i suszonych owoców.
Doskonałość w każdym calu...
Do Hortobagy pojechaliśmy, aby ujrzeć pusztę, czyli węgierskie stepy. Przy okazji udało nam się zobaczyć prawdziwe czardy, zachowane gospody z przełomu XIX i XX wieku. W
łaśnie w muzealnej czardzie, na jednej z ekspozycji ujrzeliśmy bogracze
- tradycyjne pusztuńskie kociołki, służące do przygotowywania posiłków.
Mimo, iż płonęła w nas chęć aby jeden z nich zabrać ze sobą do Polski,
postanowiliśmy powstrzymać się i zamiast tego spróbować tradycyjnej potrawy przygotowanej w bograczu. Jakież było nasz zdziwienie, gdy okazało się, że żaden z lokali nie oferował tradycyjnych bograczowych gulaszów...
Zamiast tego wybraliśmy więc rzecz dość popularną na Węgrzech, a mianowicie półmisek dla dwojga - tu zwany półmiskiem z czardy. Taki półmisek to z reguły trzy bądź cztery rodzaje 'zapychaczy' - ziemniaki z
wody
bądź krokieciki, kluski 'galuski', ryż (czasem podawany z odrobiną
zielonego groszku, ciekawe połączenie), makaron albo frytki, oraz kilka
rodzajów mięsa. Obowiązkowo jest tam smażona ryba słodkowodna (lin bądź sum,
w zależności od lokalu), drób w formie smażonych filetów, skrzydełek
bądź udek, oraz wołowina, często fantazyjnie doprawiona boczkiem. Do
tego w ramach urozmaicenia odrobina surówek (głównie marchew i kapusta),
pieczarki, duszona papryka, smażona cebula czy smażone kawałki serów. Półmisek taki choć zaplanowany dla dwojga, spokojnie może wykarmić trójkę głodnych podróżników.
Eger to urokliwe miasto położone u stóp Gór Bukowych. Jego burzliwa historia sprawia, że i po dziś dzień Eger to tygiel, w którym mieszają się wpływy różnych kultur. Również i kulinarnych. Bowiem nie w każdej kulturze szef kuchni jest jednym z najważniejszych składników podawanych dań... Tak, to nie błąd. Restauracja, w której zdecydowaliśmy się na posiłek wyszła na przeciwko
potrzebom Polaków,
którzy w pogoni za węgierskim winem udają się do Egeru, i miała menu
przetłumaczone na polski. Spora bowiem część naszych rodaków nie tylko
nie zna węgierskiego (co jest w sumie zrozumiałe), ale także nie
posługuje się żadnym z mniej barbarzyńskich języków. Choć już wcześniej
widzieliśmy w węgierskim menu srytki,
to szef kuchni stanowił dla nas wyzwanie, zwłaszcza, że stanowił główny
składnik przynajmniej dwóch potraw... Postanowiłem więc zamówić jedną z
nich - przysmak myśliwego. Aby jednak nie być głodnym, w razie, gdyby
szef kuchni okazał się łykowaty i niestrawny, zamówiłem pasującą do
myśliwych
zupę grzybową. Kasia wybrała zupę owocową,
na którą nabrała strasznej ochoty, oraz potrawę 'dziewcząt zbierających
wino'. Zupy były doskonałe. Kasia pod sporą pierzynką ze śmietany
odkryła, że w jej zupie prócz wiśni i brzoskwiń pływają także winogrona i
ananasy, ja zaś z pewnym rozczarowaniem stwierdziłem, że w mej zupie
owszem, są grzyby - ale nie leśne, lecz pieczarki. Gdy nadeszło drugie
danie okazało się, że i w jednym, i w drugim przypadku jest to dziczyzna
w rewelacyjnym, gęstym sosie. Sos Mej Lubej okazał się być mocno winny,
mój zaś - słodki i orzeźwiający, z podobnym zestawem owoców co zupa
Kasi. Obrazu dzieła dopełniały galuski i kwaśna śmietana. Rewelacja!
Choć do dziś zachodzę w głowę, czy to co zjadłem, to był jelonek, czy
może jednak szef kuchni, któremu zdarzyło się przesolić którąś z potraw...
Eger słynie także z winnic, które porastają okoliczne wzgórza. Wytwarza się tu jedyne w swoim rodzaju wytrawne czerwone wino - Byczą Krew, czyli Egri Bikavér. Inaczej niż w Tokaju, gdzie tłoczy się tylko białe szlachetne wina, w Egerze wyrabia się szeroki wac
hlarz trunków, od czerwonych, przez różowe, po białe. Słynne na całą Europę są egerskie piwniczki, zwłaszcza te leżące w Dolinie Pięknej Pani.
Jest ich tam sporo, wykute głęboko w skale, jedna przy drugiej. Tam, we
wnętrzu góry, w ciszy i spokoju, w odpowiedniej temperaturze leżakują
wina. Przy wejściach do piwniczek natomiast powstały winiarnie, gdzie
można kosztować trunki i... zamawiać je na litry, w czym przodują nasi
przedsiębiorczy rodacy. Trzeba jedynie pamiętać, że wino nalane
bezpośrednio z beczki do plastikowych pojemników, czy szklanych
gąsiorków, należy szybko opróżnić, by nie przeszło zapachem pojemnika,
albo zwyczajnie się nie zepsuło. Do leżakowania nadają się wyselekcjonowane i butelkowane wina, które również można nabyć w Dolinie Pięknej Pani.
Dla smakosza win
jest to raj na ziemi. Każda z piwniczek oferuje przynajmniej sześć do
dziesięciu rodzajów wina, do tego wino z różnych roczników potrafi
znacząco się różnić. Różnią się także wina z sąsiednich piwniczek, tak
jak różnią się winnice z których pochodzi napój i jak różni się sposób
jego wytworzenia. Niektórzy leżakują swe wina w drewnianych beczkach,
inni - w metalowych kadziach,
jeszcze inni mają kadzie z kamienia. Nic, tylko przechadzać się i
kosztować kolejnych trunków, do czego barmanki same zachęcają nalewając
odrobinę wina do kieliszków i po podjęciu przez klienta decyzji
uzupełniając kielich wybranym trunkiem. Tylko trzeba pomyśleć o noclegu
na miejscu, bo te 0,0% za kółkiem potrafi człowieka zaboleć. W każdym
razie, Moja Pani była zachwycona. :)
...ale zacznę od czegoś zupełnie innego. W Budapeszcie bowiem udało nam się zjeść absolutnie
przewspaniałe
potrawy węgierskiej kuchni - wołowinę po pesztańsku i dziczyznę w
winie. Maestria smaków, jaką zapewnił nam kucharz w restauracji, do
której trafiliśmy zupełnym przypadkiem, była niezapomniana. Obydwie
potrawy były bardzo proste - ot, mięso uduszone w sosie, do tego zwykłe
kluski czy krokieciki ziemniaczane, i coś na kształt surówki. Natomiast
cuda tkwiły - po raz kolejny - w sosach.
Sos Kasi zawierał w sobie świeżą paprykę, cebulkę, pieczarki i bodaj
śmietanę, podczas gdy moja dziczyzna pływała w sosie miodowo - winnym,
co nadawało potrawie jedynego w swoim rodzaju aromatu. Także po wizycie w
Budapeszcie mogliśmy z całą pewnością stwierdzić, że to nie gulasze czy
lecza stanowią o sile węgierskiej kuchni, ale właśnie sosy.
Muszę się przyznać, że Budapeszt przywitał nas takim upałem, że posiłki musiały być lekkie i aromatyczne. Stąd trafiliśmy do przytulnej perskiej knajpki, w której oprócz fajki wodnej
(nie zdecydowałbym się na nią, bo już samym rozgrzanym budapesztańskim
powietrzem ciężko było oddychać) był szeroki wybór sałatek. Sałatki te
zawierały w sobie prawdziwą fetę i kilka rodzajów oliwek - Moja Żona
rzecz jasna w swojej musiała mieć różnego rodzaju brzydale - macki ośmiorniczek,
krewetki i małe małże. Do tego 'wisienką na torcie' były perskie
przyprawy, których nie odważę się zidentyfikować, nadające sałatkom
fajnego orientalnego posmaku.
No i langoliery... Langosze znaczy się. Absolutnie niesamowita niesamowitość.
Langosz
to węgierski, wielki, drożdżowy racuch, podawany nie na słodko, jak to
się zwykło u nas podawać, ale na słono. Racuch ten ma wielkość niedużej
patelni i jest w miarę płaski. Jada się go samego, posolonego, albo w
wersji extra, czyli posmarowanego kwaśną śmietaną i posypanego serowymi
wiórkami z miękkiego, niewysuszonego sera. Podaje się go oczywiście na
ciepło, tak, aby śmietana go lekko schłodziła, a ideałem jest, by ser
stał się jednocześnie leciutko ciągnący. Pycha!
Strudle
natomiast to specyficzne, ukochane przez Austriaków ciastka z
różnorakim nadzieniem. W budapesztańskiej Hali Targowej, wśród
wszystkich kolbas, arbuzów, salami, brzoskwiń i papryki
było kilka stoisk oferujących te smakowitości. Można było zamówić
strudla z twarogiem, jabłkami, makiem, orzechami, wiśniami albo dowolną
kombinacją tych składników, jak też pewnie ze składnikami, o których
dziś już nie pamiętam. Zupełnie przypadkiem dowiedzieliśmy się też, jak się takiego strudla robi
(a robi się go całkiem inaczej ;) ) - otóż najpierw szykuje się masę do
nadzienia, ważne, aby była plastyczna. Z masy robi się odpowiedniej
wielkości wałek, nadziewa wzdłuż na specjalny rożen, smaruje olejem i
oblepia wąskim a długim skrawkiem ciasta. Następnie wałkuje się całość
tak, aby znikły miejsca, gdzie stykały się krańce skrawka ciasta, i
wkłada do rozgrzanego piecyka rożnowego. Ważne, by rożen się cały czas
obracał przy pieczeniu. Kilka minut, i pyszotka jest gotowa.
Na tym samym targu udało nam się skosztować trochę kandyzowanych owoców - wytwarzanie tych cudeniek ma długą tradycję na Węgrzech. Trzeba przyznać, że świeże kandyzowane owoce mają doskonały aromat, a jeśli nie są jeszcze wysuszone, to dodaje im smaku. Szczytem był kandyzowany imbir - słodki i pyszny, lecz po momencie potrafiący wypalić dziurę w gardle. Stanowił dla mnie zamiennik dla napojów energetycznych - po zgryzieniu małego imbirka nie miałem siły by zmrużyć oka przez dobre pół godziny, co przydawało się przy prowadzeniu samochodu późną nocą :)
Pisząc o Budapeszcie nie można zapomnieć także o marcepanie, który uważany jest za typowo węgierski przysmak. Większe marcepanerie posiadają własne mini-muzea marcepanu, w których prezentowane są w pełni jadalne, przesmaczne arcydzieła sztuki kulinarnej, których przygotowanie zajmuje miesiące, zaś zjedzenie - moment. Trzeba przyznać, że jadalny pesztański parlament czy tort z 1400 jaj robią wrażenie.
Znojmo
to jedno z najstarszych czeskich miast, położone urokliwie nad brzegiem
rzeki Dyiji. Jednocześnie właśnie tu zbiegają się dwa morawskie szlaki
winne, a okoliczne wzgórza aż roją się od winorośli.
Nic więc dziwnego, że wracając do Polski ominęliśmy Wiedeń i Bratysławę
szerokim łukiem, by wypocząć trochę w tym uroczym miasteczku.
Znojmo przywitało nas festynem, na którym rzecz jasna można było skosztować miejscowych, morawskich trunków. Szczególnie przypadło mi do gustu wino Veltlínské zelené, które faktycznie jest zielone, półwytrawne i dość goryczkowate. Jednocześnie jest na tyle lekkie i owocowe, że
nie
gorycz nie przeszkadza w kosztowaniu. Na Morawach, podobnie jak w
Egerze, każdy winiarz wytwarza kilka rodzajów win, zaś to samo wino
pochodzące z różnych winnic może dość znacząco się różnić. Tu jednak
kosztowanie wina jest utrudnione, bowiem winnice trzeba samemu odwiedzać
- albo poczekać na któreś z Bachanalii, na których wszyscy okoliczni winiarze wystawiają swoje trunki.
Jako niestrudzony poszukiwacz rzeczy dziwnych, choć strawnych, nie mogłem sobie od
mówić przyjemności skosztowania wolego oka, gdy tylko zobaczyłem je w karcie w czeskiej restauracji. Owo oko było jednym ze składników 'Żeberek po myśliwsku',
więc niewiele myśląc zamówiłem tę potrawę, zastanawiając się, jak też
to oko może wyglądać, i czy naprawdę chciałbym je zjeść. Gdy kelner
wreszcie przyniósł zamówioną potrawę, okazało się, że dostałem żeberka z
posadzonym na środku jajem. Dopiero wujek Google powiedział mi, że po
czesku volské oko
to sadzone jajo. :) Same żeberka były bez zarzutu, choć u nas w Polsce
na taką potrawę mówi się raczej 'schab z kością' :) Mojej Pani 'Żeberka
po cygańsku' smakowały tym bardziej, że mogła do nich zamówić 'Złotego
Bażanta'...
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o innych wspaniałościach, jak choćby zawijaniec z wędzonego sera, nabyty w zwykłym spożywczaku, jak ginger ale czyli napój imbirowy Kinley'a, który doskonale wiązał wodę w organizmie, czy przesłodkie napoje lodowe, które polegały na wlaniu obrzydliwie słodkiego owocowego syropu do szklanicy wypełnione drobnym lodem czy wręcz śniegiem. Muszę też wspomnieć o doskonałej miskolcowej śliwowicy i pysznym morawskim miodzie pitnym, o delikatnym posmaku orzechów. Zdecydowanie, podróż po Węgrzech była jednocześnie prawdziwą ucztą dla podniebienia, i już dzisiaj zaczynam tęsknić do pysznych węgierskich wyrobów. :) Mniam!


Pewnie jesteście ciekawi, cóż to są owe dziewicze ślozy. Ano, najprościej mówiąc, jest to

Tokaj
Wino i tajemnice
Wino i tajemnice

Jako, że nie jesteśmy koneserami win, z bogatego repertuaru degustacyjnego wybraliśmy podróż poprzez rozmaite rodzaje win tokajskich. Mieliśmy przemiłą przewodniczkę, dzięki której dowiedzieliśmy się bardzo wiele o samych winach, jak i sposobach ich wytwarzania, przygotowywania i zwyczajach konsumpcyjnych. Warto bowiem wiedzieć, że za niepowtarzalną słodycz i aromat win tokajskich odpowiadają słońce, wysuszające część owoców

Trzy kolejne wina to już ekstraklasa, a wszystkie sporządza się z winogron odmiany Furmint.


Hortobagy
Czardy i bogracze
Czardy i bogracze
Do Hortobagy pojechaliśmy, aby ujrzeć pusztę, czyli węgierskie stepy. Przy okazji udało nam się zobaczyć prawdziwe czardy, zachowane gospody z przełomu XIX i XX wieku. W

Zamiast tego wybraliśmy więc rzecz dość popularną na Węgrzech, a mianowicie półmisek dla dwojga - tu zwany półmiskiem z czardy. Taki półmisek to z reguły trzy bądź cztery rodzaje 'zapychaczy' - ziemniaki z

Eger
Bycza krew i szef kuchni
Bycza krew i szef kuchni
Eger to urokliwe miasto położone u stóp Gór Bukowych. Jego burzliwa historia sprawia, że i po dziś dzień Eger to tygiel, w którym mieszają się wpływy różnych kultur. Również i kulinarnych. Bowiem nie w każdej kulturze szef kuchni jest jednym z najważniejszych składników podawanych dań... Tak, to nie błąd. Restauracja, w której zdecydowaliśmy się na posiłek wyszła na przeciwko


Eger słynie także z winnic, które porastają okoliczne wzgórza. Wytwarza się tu jedyne w swoim rodzaju wytrawne czerwone wino - Byczą Krew, czyli Egri Bikavér. Inaczej niż w Tokaju, gdzie tłoczy się tylko białe szlachetne wina, w Egerze wyrabia się szeroki wac

Dla smakosza win

Budapeszt
Langosze, perskie przyprawy i strudle
Langosze, perskie przyprawy i strudle
...ale zacznę od czegoś zupełnie innego. W Budapeszcie bowiem udało nam się zjeść absolutnie


No i langoliery... Langosze znaczy się. Absolutnie niesamowita niesamowitość.



Na tym samym targu udało nam się skosztować trochę kandyzowanych owoców - wytwarzanie tych cudeniek ma długą tradycję na Węgrzech. Trzeba przyznać, że świeże kandyzowane owoce mają doskonały aromat, a jeśli nie są jeszcze wysuszone, to dodaje im smaku. Szczytem był kandyzowany imbir - słodki i pyszny, lecz po momencie potrafiący wypalić dziurę w gardle. Stanowił dla mnie zamiennik dla napojów energetycznych - po zgryzieniu małego imbirka nie miałem siły by zmrużyć oka przez dobre pół godziny, co przydawało się przy prowadzeniu samochodu późną nocą :)
Pisząc o Budapeszcie nie można zapomnieć także o marcepanie, który uważany jest za typowo węgierski przysmak. Większe marcepanerie posiadają własne mini-muzea marcepanu, w których prezentowane są w pełni jadalne, przesmaczne arcydzieła sztuki kulinarnej, których przygotowanie zajmuje miesiące, zaś zjedzenie - moment. Trzeba przyznać, że jadalny pesztański parlament czy tort z 1400 jaj robią wrażenie.
Znojmo, Morawy
Wole Oko i zielone wino
Wole Oko i zielone wino

Znojmo przywitało nas festynem, na którym rzecz jasna można było skosztować miejscowych, morawskich trunków. Szczególnie przypadło mi do gustu wino Veltlínské zelené, które faktycznie jest zielone, półwytrawne i dość goryczkowate. Jednocześnie jest na tyle lekkie i owocowe, że

Jako niestrudzony poszukiwacz rzeczy dziwnych, choć strawnych, nie mogłem sobie od

Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o innych wspaniałościach, jak choćby zawijaniec z wędzonego sera, nabyty w zwykłym spożywczaku, jak ginger ale czyli napój imbirowy Kinley'a, który doskonale wiązał wodę w organizmie, czy przesłodkie napoje lodowe, które polegały na wlaniu obrzydliwie słodkiego owocowego syropu do szklanicy wypełnione drobnym lodem czy wręcz śniegiem. Muszę też wspomnieć o doskonałej miskolcowej śliwowicy i pysznym morawskim miodzie pitnym, o delikatnym posmaku orzechów. Zdecydowanie, podróż po Węgrzech była jednocześnie prawdziwą ucztą dla podniebienia, i już dzisiaj zaczynam tęsknić do pysznych węgierskich wyrobów. :) Mniam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz