Trakai.
Kybliny i Baltas.
Pierwszego dnia podróży trafiliśmy do
karaimskiej restauracji
w Trokach. Kuchnia Karaimów bierze wiele z kuchni tureckiej i
tatarskiej, więc nietaktem byłoby nie wykorzystać okazji i nie spróbować
tego, co mają do zaoferowania. Najbardziej znaną potrawą są kybly

ny
- całkiem spore smażone pierogi nadziewane baraniną, wołowiną bądź -
jak wszędzie na Litwie - nadzieniem z ziemniaków i twarogu
przypominającym nasze 'ruskie pierogi'. Można było również zamówić
czeburaki
- równie spore, najpierw gotowane a później zapiekane baraninowe
pierożki (które miałem okazję kiedyś konsumować na Mazurach), a także
jazmę,
czyli smakowity biały chłodnik, na który skusiła się Kasia. Ponoć był
rewelacyjny :) Ja zaś stwierdziłem, że najsmakowiciej w menu prezentuje
się
ajaklyk, czyli wypełniony baraniną pieróg z ciasta francuskiego, o rozmiarach
małego czołgu porucznika Grubera,
do tego skusił mnie nadziewany orzechami... pomidor. Wyboru nie
żałowałem, bo takie zestawienie było nie tylko smaczne, ale pozwoliło na
skuteczne wzmocnienie utrudzonego podróżą organizmu. Gdybym jeszcze
wiedział, że nie będę już tego wieczora prowadził, z pewnością skusiłbym
się na
krupnik,
znany również w Polsce specjał pochodzący właśnie z kuchni karaimskiej.
Niestety, kosztowanie tego napitku muszę odłożyć na kolejną wizytę w

Trokach. Za to wieczorem pełen relaks - piwko w restauracji z przepięknym widokiem na zamek. Zdecydowaliśmy się na '
Baltasa',
jasne, pszeniczne piwo, podawane w wąskich, rozszerzających się ku
górze pokalach, udekorowanych plasterkiem cytryny. Smak - powalający na
kolana! Później, zupełnie przypadkiem, w
muzeum w Pałandze dowiedzieliśmy się, że Baltas to nazwa rodzaju
mlecznego bursztynu znajdowanego
nad Bałtykiem. Co za adekwatna nazwa! Świeżo nalane piwo jest białe,
potem, w miarę upływu czasu biel się zmienia w lekko mętny bursztyn :)
Rewelacyjna, gęsta piana, która nie pozwala bąbelkom swobodnie uchodzić.
Pierwszy strzał w miejscowe piwa, i od razu trafienie, do tego takie,
które bardzo wysoko ustawiło poprzeczkę dla kolejnych testowanych
napitków.
Vilnius.
Bliny, Chlebuś i Gira.
Wilno słynie ze swoich restauracji i cukierni. Cukierni niestety nie dane nam by

ło
odwiedzić, gdyż pogoda nie sprzyjała spożywaniu słodyczy, do tego i ja
skupiłem się raczej na testowaniu piw wszelakich, które z ciastem się
nie komponują :) Odkryciem dnia był schłodzony kwas chlebowy, jeszcze
pracujący, który można było nabyć w jednej z
sieci sklepów.
Duona gira,
czyli ów kwas, jest bardzo popularny na Litwie, można go zamówić w
każdej knajpce, gdzie często jest przyrządzany na miejscu, dzięki temu
staje się niepowtarzalny. Podawany jest również różnie - w zwykłych
kubkach, w pokalach albo jak w
restauracyjce w Kownie
- w kamionkowej czarce, z dodatkiem rodzynek. Smakuje karmelem, bardzo
leciutkim, słodkim, ale jednocześnie goryczkowatym. Co poniektórzy
twierdzą, że gira jest dużo lepsza od piwa (co bzdurą jest, bo od piwa
jest lepsze jedynie jeszcze więcej piwa). Plusem jest to, że po kwasie
chlebowym można legalnie prowadzić (ale można się nim także upić, gdyż
zawiera do 2% alkoholu). Co ciekawe, we wszystkich lokalach na Litwie
można zamówić zakąskę do piwa. Może to być gotowany groch, chleb smażony
z czosnkiem i serem, a nawet wędzone świńskie uszka! Trzeba było
wszystkiego popróbować, zwłaszcza chleba, który w
jednym z wileńskich lokali był bezkonkurencyjny. Gorący, pachnący
duona, czyli
chleb, nie przesuszony na grzankę, z ciągnącym się aromatycznym serem - idealna przekąska. W

zestawie było kilka jego rodzajów - ciemny, miodowy ajer, pieczony na
liściach tataraku (które można często znaleźć w samym chlebie!), słodowy
chleb kowieński z kminkiem i jasny chleb Pałanga, pieczony bez dodatku
cukru. Od dawna byłem fanem litewskiego pieczywa, ale podawane w takiej
formie - to po prostu niebo w gębie!
Świńskie uszka
to osobny temat, smakują jak dosyć twardy, wędzony boczek, z chrząstką i
dość tłusty. Interesujący smak, jednak nie na tyle, by zamawiać go do
każdego spełnionego kufla. No i wreszcie bliny. Po blinach spodziewałem
się tego, że

będą robione z mąki gryczanej, ale jak się okazało, tak podawane są
specjałem kuchni rosyjskiej, nie zaś litewskiej. Litwini robią naleśniki
tak, jak my, ze zwykłej mąki, natomiast uznanie budzi wielość różnych
nadzień. Od słodkich, serowych czy owocowych (pieczony banan jest
wspaniały!), po grzybowe (z pieczarek lub leśnych grzybów), mięsne
(kurczak lub wieprzowina) czy pikantne (duuuużo papryki). Do tego sporo
sera i mamy fajny wybór. Nic dziwnego, że
pewną naleśnikarnię spod Ostrej Bramy trzeba było testować dwukrotnie!
Nemencine i okolice.
Stintos, Cydr i inne wynalazki.

Po
tych kulinarnych szaleństwach trzeba było odpocząć. Dzięki uprzejmości
Krzysia wylądowaliśmy pod Niemenczynem w małym domku nad brzegiem
jeziora. Jak jezioro - to muszą być
ryby!
Ryb, oczywiście, nie brakowało, tak w wodzie (łowiliśmy je raźno przez
całe popołudnie i wieczór), jak i na stole. Rybami z grilla uraczyła nas
Mama Krzysia, były to węgorz, łosoś, lin i - sądząc po ilości ości -
leszcz. Pierwszy raz się zetknąłem z tak pieczonymi rybami, ale muszę przyznać, że były przepyszne! Może to zasługa przypraw, może -
grilla
napędzanego nie węglem a pachnącym drewnem, a może wspaniałego leśnego
powietrza, ale smak pieczonej na grillu ryby był doskonały! Do tego Ewa
wyciągnęła z plecaka inny litewski specyjał - suszone
stintos. Były to małe, bardzo słone rybki, wysuszone tak, że trzeba je było żuć.

Nie
umiałem ich zidentyfikować, ale przypuszczam, że były to jakieś
szproty. Smakowały bardzo intensywnie i ciekawie. Kiedyś, takie rybki
służyły pewnie ludziom nie tylko jako pokarm, ale też jako świece :)
Niezła przegryzka pod piwo :) A że rybka lubi pływać nie tylko w piwie,
wziąłem się za testowanie różnych innych wynalazków, w które litewskie
sklepy rzeczywiście obfitują. Na pierwsze miejsce wysunął się
cydr,
czyli owocowy napój alkoholowy, znany i ceniony głównie w zachodniej
Europie. W lokalach podawany jest czasami tradycyjny cydr jabłkowy,
bardzo smaczny zresztą, natomiast w sklepach dostępne są cydry
gruszkowe, truskawkowe i wiśniowe. Największym powodzeniem cieszył się
cydr gruszkowy, który jednogłośnie uznany został za najsmaczniejszy z
butelkowanych (jabłkowego jednak nie dane mu było przebić). Pozostałe
dwa potrafił

y
niestety (zwłaszcza przy powolnej konsumpcji i ociepleniu się napoju)
dość mocno zalecieć siarką. Cydr owocowy dość mocno kojarzył mi się ze
swojskim
kruszonem,
który wieki temu został wycofany z polskich sklepów. Oprócz cydru
zdarzyło mi się skosztować różnych drinków, puszkowanych i butelkowanych
- dżinu z tonikiem (robię lepsze, ratował go rozmiar - 0,5 litra
zniknęło dosyć szybko w mej gardzieli),
caipirinhy (zalatywała chemią, poza kolorem nie miała w sobie nic ciekawego) i czegoś, co nazywało się
FIZZ
a było paskudnym sikaczem, który smakował jak woda z sokiem i odrobiną
kiepskiej wódki. Autorytatywnie stwierdzam - piwo jest dużo lepsze od
tych świństw!
Kaunas.
Zeppeliny i Chłodnik.

Kowno
to przede wszystkim starówka, położona u zbiegu dwóch wielkich
litewskich rzek - Niemenu i Wilii. Na tejże starówce dane nam było
trafić do stylizowanej na wiejską chatę
restauracji,
w której kosztowaliśmy kolejnego miejscowego specjału - Zeppelinów.
Zeppeliny, zwane także kartaczami, to bardzo duże pierogi z mąki
ziemniaczanej i tartych ziemniaków, z nadzieniem z mielonego mięsa, bądź
- znów - z twarogu, podawane z kwaśną śmietaną bądź polane tłuszczem i
skwarkami (kwaśna śmietana to jeden z symbo

li kulinarnej Litwy). Co tu dużo gadać, dwa takie pierogi nasycą
stado emigrantów z Etiopii, a nie tylko jednego głodnego podróżnika :) Przepyszna sprawa! Kolejną testowaną potrawą była
saltibarsciai,
czyli po ichniemu chłodnik. Na różne chłodniki trafialiśmy, każdy z
nich był pyszny. Czerwony barszcz z gęstą kwaśną śmietaną (znowu!),
mięsem, serem, czasem jajkiem oraz dużą ilością warzyw na zimno -
podawany z gotowanymi ziemniakami na osobnym spodeczku. Pychota!
Neringa.
Kołduny i Sałatki.
W
Nidzie znaleźliśmy się pod koniec naszego wyjazdu, i tak naprawdę dopiero tam trafiliśmy na

polecaną nam sieć pizzerii '
Cili Pica'.
Mogliśmy dzięki temu spróbować naprawdę świetnych kołdunów, czyli
małych pierożków. Do wyboru było nadzienie z leśnych grzybów (bardzo
aromatyczne i wręcz rewelacyjne) oraz mielonego mięsa wieprzowego (nieco
przyciężkie, ale wciąż pyszne). Kołduny można gotować, tu jednak
pierożki były smażone w głębokim tłuszczu a później zapiekane z serem i
odpowiednim sosem. Konsumpcja tak mnie pochłonęła, że straciłem całą
pierwszą połowę finału Euro (i, jak się potem okazało,
jedynego gola
tegoż finału), ale absolutnie nie żałuję. Nie byłbym też sobą, gdybym
nie wspomniał o ciekawej koncepcji tworzenia sałatek, którą prezentują
litewskie restauracje. Otóż są one z reguły po

dawane
na wielkim, płaskim talerzu, oraz, co ważniejsze, nie składają się z
sałaty i dodatków, co jest w Polsce regułą, ale mają swoje własne
unikalne połączenia. Do ryb i
owoców morza
podaje się rukolę albo kapustę pekińską, do mięs zwykłą kapustę a
sałatę widziałem jedynie w składzie typowo warzywnych sałatek (np. w
greckiej). Można też skosztować absolutnie unikalnych sałatek, jak np.
'Kaprys', czyli sałatka z moim ukochanym
ozorkiem cielęcym, czy 'Eldorado' z orzechami włoskimi i awokado. Palce lizać (i obgryzać) ;).
Palanga.
Karbonada i Lody.
Połąga była wisienką na torcie naszego wyjazdu.

Na pobyt w niej poświęciliśmy jedynie kilka godzin, ale absolutnie
było warto!
Gdy nad morzem wieje wiatr, wystawiony na jego działanie człowiek musi
szybko uzupełnić braki energetyczne. Tym razem trafiliśmy do świetnej,
stylizowanej na kubańską,
knajpki.
Podczas całego pobytu na Litwie zdarzyło nam się kosztować lodów. Jednak
w tamtejszych lokalach nie znajdziecie wielu różnorodnych deserów
lodowych. Lody najczęściej podaje się bez dodatków, ewentualnie z
owocami albo... dżemem :). Miłym wyjątkiem był lokal w Połądze, gdzie
wybór deserów lodowych był spory, a same desery smaczne i niemałe. Sam
zestaw smaków był ciekawy - gruszkowe lody z rumem, rodzynkami i bitą
śmietaną, czy wieloowocowe lody z bananem, pomarańczą i ananasem, obok
truskawek i
owoców karamboli.
Co ciekawe, lody zostały zaserwowane nam nie w pucharze, jak to jest
przyjęte w Polsce, ale na głębokich, udekorowanych wiórkami kokosowymi i
sosem czekoladowym talerzach. Napisałem o karambolach, nie mogę nie
wspomnieć o nidzkiej karbonadzie :) Byłem przekonany, że karbonada to

jakiś wymyślny sposób przyrządzania mięsa, charakterystyczny dla
północnej Litwy. Okazało się jednak, że nie jest to nic innego, jak nasz
swojski schabowy, w moim przypadku mało wysmażony, za to z dodatkiem
pysznego sosu 'z białych grzybów', czyli białego wina, śmietany i
grzybów leśnych. Danie smaczne, aczkolwiek najsmaczniejszy był w nim sam
sos, który z powodzeniem był stosowany przy przyrządzaniu innych dań,
na przykład ryby maślanej. Karbonadę, czyli schaboszczaka, wolę jednak
mocno wysmażoną, z dodatkiem gotowanej kapusty :).
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o innych wspaniałościach, jak choćby własnoręcznie zbierane nad jeziorem
leśne poziomki,
słodkie i aromatyczne, jak litewski nabiał, który pyszny jest i basta
(zwłaszcza zasmakowałem w jogurcie o smaku pomarańczy z dodatkiem
czekoladowych wiórków), jak ziołowe likiery i miody, o powalającej mocy i
zniewalającym smaku (jak słynne '
Trzy Dziewiątki' i
Suktinis),
czy jak mleczny deser o porażającej nazwie 'Deser Dnia', który składał
się ze świeżego twarogu i soków owocowych (choć to nie do końca prawda,
bo ów 'twaróg', czy jak chciała karta - '
curd',
to po prostu tłuste mleko zakwaszone słodkim sokiem i przetarte do
konsystencji sernikowego nadzienia). Zdecydowanie, podróż po Litwie była
jednocześnie prawdziwą ucztą dla podniebienia, i już dzisiaj zaczynam
tęsknić do pysznych litewskich wyrobów. Tęsknić na tyle, że stojąc w
markecie przed półką z jogurtami najczęściej odchodzę z kwitkiem, bo
żadna 'Bakoma' czy inny 'Zott' nie są w stanie zastąpić mi litewskich
'&Joy'ów'. :) Mniam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz