piątek, 13 września 2013

Holunderblütensuppe czyli kiedy znów zakwitną czarne bzy

Czasami to przypadek sprawia, że trafiamy w fajne miejsce, o którym wcześniej nawet byśmy nie pomyśleli. Tym razem celem naszej podróży była słynna biblioteka opactwa w szwajcarskim St. Gallen, ale postanowiliśmy skorzystać z okazji i spędzić noc nad brzegiem leżącego nieopodal jeziora Bodeńskiego. Przypadkowa kolizja z murowaną ścianą na pewnym parkingu, czas stracony na niepotrzebne nerwy i brak miejsc w kilku kolejnych napotkanych hotelach sprawiły, że w rezultacie wylądowaliśmy w Arbon, w miejscu o pięknej nazwie Seegarten.

Seegarten to hotel leżący tuż nad samym jeziorem, oddalony od centrum miasta, dzięki czemu praktycznie nic nie mąci ciszy i spokoju, tak potrzebnych by wypocząć po trudach dnia. Nad brzegiem jeziora przebiega dróżka, którą można spacerować, słuchając szumu fal i wiatru w trzcinach (oraz huku przejeżdżającej tuż obok kolejki podmiejskiej). Samo jezioro wygląda prześlicznie - jest naprawdę tak wielkie, że nie widać drugiego brzegu, pełno na nim żaglówek i innych statków, zaś przy brzegach pobudowano sporą liczbę drewnianych kładek i pomostów spacerowych. A że spacer przed snem poprawia apetyt, z wielką chęcią udaliśmy się do restauracji na kolację.

Restauracja - jak na hotelową - okazała się być wyjątkowo elegancka, przez co przez głowę przemknęła mi myśl o szybkim powrocie do pokoju i narzuceniem na siebie czegoś bardziej odpowiedniego, niż t-shirt z wyszczerzonym Eddiem na froncie. Jednak musiałem z niej zrezygnować, gdy pojawił się kelner i zaprowadził nas do stolika. Chciałbym móc teraz napisać, że kolacja okazała się być wyborną, ale niestety: dania główne były tylko przyzwoite, polecone przez kelnera wino - zaledwie pijalne, za to wybrana jako pierwsze danie zupa szybkim blitzkriegiem podbiła nasze kubki smakowe a na jej wspomnienie ślinka cieknie mi nawet dzisiaj.

Wspomnianym daniem była Holunderblütensuppe, czyli słodka zupa z kwiatów czarnego bzu. Jedyną zupą z kwiatów, którą zdarzało mi się jeść wcześniej, była swojska kalafiorowa, więc gdy w karcie zobaczyłem to cudo, to wybór mógł być tylko jeden. Gdy po chwili oczekiwania kelner przyniósł talerze, mogliśmy nacieszyć oczy widokiem potrawy. Holunderblütensuppe zaskoczyła mnie praktycznie wszystkim - od formy podania, przez smak aż po konsystencję. Ta zupa to tak naprawdę mleczna piana. Dość sztywna, słodka, chłodna piana, mogąca się kojarzyć z deserem zwanym u mnie w domu "ptasim mleczkiem". Jednak smak tej piany nie miał nic wspólnego z wanilią - był wyrazisty, ostry, świeży i kwiatowy, z wyczuwalną mleczną nutą. Smak Holunderblütensuppe jest dość specyficzny - z jednej strony przywodzi na myśl rozgrzane słońcem krzaki dzikiego bzu, z drugiej - jego intensywność potrafi skojarzyć się ze smakiem dawnych lekarstw. Przez te medyczne konotacje pewnie niektórzy mogą kręcić nosem - wydaje się, że ta potrawa zwłaszcza dzieciom może wydać się niejadalna. Jeśli jednak ktoś ceni ziołowe smaki, z pewnością doceni i tę zupę. Ja - amator zarówno almdudlera, jak i jägermeistra - byłem w siódmym niebie! Nasza zupa została przyozdobiona kawałkami truskawek oraz posypana - o zgrozo - cynamonem, jednak mimo mojej niechęci do tej przyprawy muszę przyznać, że to połączenie dodało tylko aromatu i podkreśliło lekkość potrawy. Jedząc ją miałem wrażenie, że skonsumowałem kawałek chmury... Z chmur jednak ściągnął mnie rachunek za kolację, niewiele tylko niższy od miesięcznej raty naszego kredytu mieszkaniowego. Ach, ta Szwajcaria...

Przez dość długi czas zastanawiałem się, jak robi się zupę z kwiatów, w której nie widać ani kwiatka, ani płatka? Odpowiedź na to pytanie okazała się dość prosta - za smak odpowiada pyłek kwiatowy! To dzięki niemu zupa zyskuje cały swój smak i aromat. Kwiatostany czarnego bzu po uprzednim wytrząśnięciu insektów i nieczystości gotuje się w mleku. Gotowanie to pozwala pozbyć się z kwiatów trucizny, którą zawierają, a jednocześnie cały ich zapach przechodzi do mleka. Dalsze przygotowanie Holunderblütensuppe zawiera mieszanie mleka z pianą z jajek, gotowanie, chłodzenie i jest całkiem skomplikowane, a przepis można znaleźć tu (po niemiecku). Przygotowanie tej zupy może dać wiele satysfakcji a boski smak potrawy wynagrodzi z nawiązką wszystkie trudy!

Zdjęcie zupy pożyczyłem stąd.

1 komentarz:

  1. Mniam, nniam. Chciałbym spróbować ale chyba nie mam czasu żeby samej ugotować to danie

    OdpowiedzUsuń